Skandynawia, mroczne klimaty, surowa przyroda, zagadkowe historie, w których trup ściele się gęsto. Myślicie, że to o skandynawskich kryminałach? Zapewne też, ale tym razem myślałam o „Mitologii Nordyckiej”.
Już od jakiegoś czasu poszukiwałam książki, w której zgrabnie zebrane będą mity i opowieści o skandynawskich bogach i początkach świata. I nie musiałam szukać daleko. W tym roku ukazała się „Mitologia nordycka” w wersji Neila Gaimana. W sam raz dla fanów Tolkiena, komiksów o superbohaterach albo bzików takich jak ja, którzy biorą w ciemno wszystko, co związane jest w jakiś sposób ze Skandynawią.
„Mitologia nordycka” to bardzo zgrabna pozycja. Nie ma obrazków, nie jest przesadnie gruba, ale jest na tyle duża, że czytanie z powodzeniem można rozłożyć na kilka popołudni i wieczorów. Książka jest świetnie wydana. Już sama okładka idealnie wpisuje ją w skandynawskie, mityczne klimaty. Okładka jest ciemna, litery przywodzą na myśl średniowieczne czcionki, a uroku całości dodają jeszcze zieleń i przebijająca się w tle mapa. Ale okładka to dopiero początek.
Mity, które znam ze szkolnych lat, są właściwie bezbarwne. Zaczynały żyć dopiero, jak uruchamiało się wyobraźnię. Tylko wtedy postaci ożywały, pojawiały się emocje, wielkie radości i wielkie tragedie. U Gaimana jest zupełnie inaczej. Znany z książek i komiksów z nurtu fantasy Gaiman bardzo mocno odświeżył skandynawskie historie, a chociaż bazował na starych mitach i podaniach, to jednak tchnął w te opowieści nowe życie. To już nie czytelnik musi uruchamiać wyobraźnię. Gaiman użycza mu swojej. Barwnie i momentami z humorem opowiada historie, kreśli wyraziste postaci, w wielu miejscach oddaje im głos. Skandynawscy bogowie w tych opowieściach są żywi, wyraziści, przebiegli, momentami dziecinnie naiwni. Potrafią się wkurzyć, zaprzeć i wjechać na ambicję.
Gaiman opowiada zgrabnie, plastycznie, w trakcie opowieści przypomina różne wątki i bohaterów. Dzięki temu, chociaż w „Mitologii nordyckiej” mnóstwo jest postaci, trzeba się mocno postarać, żeby się w tych historiach pogubić.
Całość czyta się dobrze, szybko, przyjemnie, ale gdzieś tam niedosyt mi pozostał. Sięgając po „Mitologię” liczyłam na książkę w klimacie rycerskich opowieści albo „Pieśni Osjana”, tymczasem „Mitologia nordycka” w wielu miejscach wydaje się aż zbyt współczesna. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że jest to książka męska. Mało jest w niej kobiecych postaci, Freja zepchnięta jest na boczny tor, brakuje par na miarę Tezeusza i Ariadny albo Orfeusza i Eurydyki.
„Mitologia nordycka” jest zupełnie inna. Uczucia schodzą w niej na dalszy plan, Gaiman skupia się na męskich postaciach jak Thor, Odyn i Loki, odważnie oszpeca wiele postaci, nie stroni od brutalnych opisów. Uruchamia wyobraźnię, tworzy ciekawy klimat opowieści, ale nie na tyle mroczny i straszny, żeby mieć nocne koszmary.
„Mitologia nordycka” to książka raczej z tych, które jedynie pobudzają apetyt zamiast go zaspokajać. Bliżej jej do hollywoodzkich filmów o superbohaterach niż do tolkienowskiej historii o pierścieniu władzy. Jest jak uchylona furtka do nordyckiego świata, który już wcześniej znałam chociażby z „Kalevali”. Cieszę się, że ją przeczytałam, ale już teraz wiem, że na pewno mi nie wystarczy. Będę drążyć temat, szukać i wracać do źródeł, aż tego apetytu nie zaspokoję.
Bo chociaż podróż z Gaimanem jest niewątpliwie interesująca, to przypomina trochę wycieczkę autokarową dla masowego turysty. Pozwala zobaczyć tylko z wierzchu największe atrakcje znane z pocztówek. A jak wiadomo, prawdziwe podróżowanie zaczyna się tam, gdzie kończy się wydeptany przez tłumy szlak. Z literaturą jest akurat bardzo podobnie.
***
Stylizacje do „Fragmentów ubranych” wymyślam różnie. Czasami pomysły przychodzą mi do głowy w trakcie czytania, czasami tworzę je dopiero, kiedy mam już napisaną recenzję, czasami pojawia się mi się błysk w oku, kiedy przeglądam zdjęcia na stronach moich ulubionych sklepów albo łażę po galeriach handlowych i gapię się na wystawy.
W przypadku „Mitologii nordyckiej” wszystko zaczęło się właściwie od sukienki. W modelu od Nife w kolorze écru zakochałam się niemal od razu już kilka lat temu. Samą sukienkę kupiłam niedawno, jako rezerwową suknię ślubną. Ostatecznie nie została wykorzystana, ale od momentu, kiedy ją przymierzyłam, zaczęłam główkować, do jakiej książki by pasowała. Nie było to łatwe zadanie. Sukienka ma nietypową, chociaż modną obecnie długość do połowy łydki, oryginalny dekolt z marszczeniami, dopasowaną górę i pięknie rozkloszowany dół. Bajecznie się układa, porusza się razem ze mną, pięknie podkreśla sylwetkę. To bardzo kobiecy fason, jednocześnie klasyczny i nowoczesny, a choć bardzo prosty i lekki, to przykuwa uwagę.
Tą sukienką mogłabym opowiedzieć wiele magicznych albo nawet baśniowych historii, ale tym, razem to opowieść znalazła mnie. Gdy przez myśl przemknęło mi, że w tej sukience mogłaby chodzić jakaś bogini, wybór stał bajecznie prosty. Tak minimalistyczny fason genialnie pasuje tylko do jednej postaci – Frei ze skandynawskiego panteonu bogów i bogiń.
Tym razem zależało mi na jak najbardziej naturalnym wyglądzie i prostej stylizacji. Sukienka gra w niej pierwsze skrzypce, ale zestaw przełamałam kolorem. Do sukienki dodałam ciemnozielony szal z frędzlami, który świetnie dopasował się do sukienki, ale i wspaniale oddał kolorystykę skandynawskich krajobrazów. Plener znalazł się właściwie sam. W Norwegii mnóstwo jest pustych, krętych dróg z widokiem na ośnieżone szczyty i fiordy. Dokładnie takich, jakie pojawiają się w historiach opowiadanych przez Gaimana. Tym razem pojawiła się na nich również Freja.
Zobacz również inne wpisy z cyklu “Fragmenty ubrane”:








